Menu

sobota, 15 sierpnia 2015

Najlepszy przyjaciel [*]

Ludzie nauczyli się nadużywać tego terminu, tak samo, jak nadużywają „Kocham Cię”. Wystarczy jedno spojrzenie, uśmiech, kilka słów i już twierdzą, że są zakochani. Wystarczy kilka imprez, pogawędek, wypowiedzianych zmartwień i już mają Cię za przyjaciela. Niektórzy są takimi asami, że dodadzą z przodu najlepszy. Tak, jesteś moim najlepszym przyjacielem po kilku sekundach.

Dla mnie przyjaźń jest ciężką artylerią i bardzo trudno dostępną, w szczególności w tych czasach, gdzie tak łatwo jest się zagubić i pomylić. Teorii, jak rozpoznać prawdziwego przyjaciela jest sporo, choć według mnie trzeba to poczuć, zaufać intuicji.

Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie - to jedno z bardziej popularnych tekstów. Bzdura kompletna. Poznawałam kilka osób, pomagałam im, a kiedy wyszli na prostą nagle przestali mnie potrzebować. Przestali się interesować tym, co mnie boli, albo co gorsza odzywali się wyłącznie wtedy, gdy potrzebowali pomocy.

Inni psychologowie twierdzą, że jak „przyjaźń” przetrwa siedem lat będzie ona trwała do końca życia. Niech to powie osobie, z którą się rozstałam po ponad siedmiu latach znajomości. Na początku nie rozmawialiśmy w ogóle, tylko uprzejmości, a teraz jak się spotkamy umiemy trochę podyskutować, ale o tematach bez znaczenia, często wymuszonych. Co tam? A spoko. Siedem lat dobrej znajomości, widywaliśmy się niemal codziennie, siedzieliśmy nieustannie na komunikatorach, uzupełnialiśmy fakty na bieżąco w realu. Siedem lat. Pamiętam, że przed tym wielkim rozstaniem powiedziałam mu, że uważam go za dobrego kumpla, a nie przyjaciela. Zgarbił się i obraził. No cóż, miałam rację. Gdyby był moim prawdziwym przyjacielem nigdy by nie odszedł. Nie wybrałby imprezy, gdy najbardziej go potrzebowałam. Nic z tych rzeczy, które były nie odeszłoby w niepamięć.

Przyjaźń w tych czasach jest rzadkością. To unikat. Nie warto słuchać osób, które mówią, że jesteś dla nich ważną osobą, jedyną w swoim rodzaju, bo po chwili odwrócą się na pięcie i tyle po nich pozostanie. Potrzebujemy ludzi czynów, nierzucających pustych obiecanek.

Kim dla mnie jest przyjaciel?
            - Osoba, która nie boi się do ciebie zadzwonić o każdej porze dnia i nocy. Która, jak zadzwoni o nieodpowiedniej porze nie zaczyna: „Słuchaj, przeszkadzam?”, a mówi: „Słuchaj, dzieje się to i to…”
            - „Jestem na imprezie rodzinnej”, a on na to: „To już idę”. Przyjaciel to ktoś, kto zna twoją rodzinę, której nie boisz się mu przedstawić, i który nie boi się ich obecności. To, jak wybrane przez ciebie rodzeństwo, takie przyszywane. Akceptacja ponad wszystko;
            - „Coś markotna jesteś”. Strzał w dziesiątkę. Bez zbędnych pytań, co ci jest. Jak wiadomo mało kiedy pomaga takie wygadanie się przez telefon. Wyjście na piwo, spacer, na pizzę, na cokolwiek i już jest raźniej. Jak chcesz to powiesz, nie jesteś cytryną, abym z ciebie musiał cokolwiek wyciskać. Z drugiej strony ten przyjaciel musi wiedzieć, że ciebie to interesuje i nie wypowiadać słów typu: „Znowu zanudzać cię nie będę”;
            - Zero rankingów. „A ja w zeszłym tygodniu zrobiłem dla ciebie to, a teraz ty nie możesz? Ale jesteś”. Jestem, jaka jestem i jak słyszę dziwne wypominanie, to już wiem, że nic z tego nie będzie. Przyjaciel nie patrzy na to ile zrobił, a ile zrobić jeszcze może. Nie patrzy ile dałeś mu z powrotem, albo ile przysług jeszcze jesteś mu winień. To nie bank. Nie ma procentów, ani terminów spłat;
            - „Bo jesteś na mnie zły”. I się przez tydzień nie odezwie, albo miesiąc, albo w ogóle zniknie. Jedna kłótnia i koniec. Jeszcze przyjdzie do tego, że samemu trzeba kogoś przepraszać za naskok za to, że zawinił. Zdarzało się, że i takie wymogi były, ale niestety dana osoba się nie doczekała. Nie ma sensu rozdrapywać ran w nieskończoność. Powiedz, co cię boli, przeanalizuj, przeproś jeśli trzeba i śmigaj dalej. W życiu nie ma miejsca na przystanki. Czas się nie zatrzymuje, ludzkie relacje też nie powinny. Konflikty są częścią naszego życia, tak samo, jak problemy. Trzeba je przetrwać, a nie mierzyć je miarą dumy. Spieprzyło się coś, trudno, czas iść do przodu i wrócić na dobre tory.

Punktów mogłabym wymienić multum, ale chodziło mi wyłącznie o przytoczenie sprawy, bo nie o ludziach dziś chcę pisać. Rok temu, dokładnie 15 sierpnia 2014 mniej więcej koło 23, straciłam najbliższego mi przyjaciela. Nie człowieka. Przyjaciela, czworonożnego, z którym spędziłam 12 lat życia. Zwierzaka, do którego wszystkie te cechy, jakie można szukać u ludzi ze świeczką po prostu przybrnęły instynktownie. Przynajmniej taką relację ja miałam ze swoim psem.


Zawsze oburza mnie fakt, że według naszej religii pies nie ma duszy. Tak mnie uczyli w szkole, wtedy musiałam być cicho, bo przecież w szkolnej ławce zawsze trzeba się podporządkowywać, teraz mam głos, swój światopogląd, mam swoje zdanie. Niech religia mówi co chce, bo nie znali mojego psa. Być może żadnych zwierzaków nie znają tak naprawdę.

Nie liczyło się dla niej z kim jestem, zawsze podbiegała i się cieszyła. Zawsze mnie obskoczyła i oblizała, bez względu, kto szedł obok mnie i co miałam na sobie. Nie pytała czy mam czas, wskakiwała mi na nogi i żądała, abym z nią wyszła, czy to na spacer, czy po prostu na szybkie potrzeby (nie lubiła zimy). Szorowała miskami, gdy wszystko zjadła i chciała więcej. Wracała, gdy na nią nakrzyczałam, nigdy się nie obrażała. Potrafiła przeprosić, gdy naprawdę zbroiła coś wielkiego. Siadała przede mną i wyciągała łapę, robiąc szkliste oczka. Wystarczyło zaszlochać, by ją zaalarmować, zaraz siedziała obok, kładła się na nogach, plecach, gdziekolwiek, byleby być blisko. Przynosiła zabawki, kiedy widziała, że się uśmiecham. Umiała żyć ze mną, nie obok mnie, nie wtedy, gdy mi pasowało. Była. Kochała. Wspierała. Bez zbędnych słów. Czasem żałuję, że ludzie od zwierząt nie uczą się tej lojalności i prawdziwej przyjaźni. Jest z czego zaciągać inspirację.


Szira, tak się wabiła suczka, rasa Amstaff, była jedną z tych psów, których śmiało można było nazwać nieokrzesanymi. Pokazywała swoje pazury, żądała uwagi, przytulasów, spacerów, jedzenia. Była członkiem rodziny, który odchodząc pozostawił po sobie wielką czarną dziurę, jakiej żaden kosmos na oczy nie widział.

Pamiętam to, jak dziś, bo choć miało to miejsce rok temu, wciąż słabo sobie radzę z tą stratą. Kładłam się akurat spać, gdy z przedpokoju dobiegł dziwny dźwięk. Zawołałam psa raz, dwa, trzy. Skoro się nie odezwała, zaalarmowana jej dziwnym zachowaniem, zerwałam się z łóżka. Leżała na boku w przedpokoju, zrzygana i zesrana, ledwo dysząca. Dodam, że pies od dawna chorował, ale wiadomo, że w takich chwilach człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego zagrożenia. Wierzyłam, że mnie nie zostawi. Wierzyłam w nieśmiertelność. Niestety musiałam zawieźć ją do weterynarza. Tam postawiono diagnozę, że rak zaatakował płuca. Psa trzeba zabić, aby zmniejszyć jego cierpienie. Musiałam wyjść, pożegnałam się szybko i uciekłam, bo nie mogłam tego znieść. Tamtego dnia serce, które i tak było w rozsypce, rozkruszyło się na kawałki nie do złożenia. Do dziś słyszę w uszach jej ostatni pisk. Walczyła do samego końca. Do dziś żałuję także, że nie zostałam z nią w środku. Powinnam była, ale stchórzyłam. Nie poradziłabym sobie z tym ciężarem. Widzieć, jak najlepszy przyjaciel oddaje ostatnie tchnienie, jak się wierzga walcząc ze środkiem usypiającym, jak bledną mu oczy pełne życia. Rok czasu, a wciąż boli tak samo.


Teraz przypomina mi się kilka „śmiesznych” historii, w których pokazywała, że jest prawowitym członkiem rodziny, bez dwóch zdań.
            - Aport. Potrafiła to robić za każdym razem, dopóki nie pojawiało się magiczne, idziemy do domu. Zaraz chwytała kamień, czy patyk w zęby i nie chciała puścić. Albo brało się ją postępem, albo zabierało się do domu dany przedmiot. Nie było szans, aby puściła. Uparta i tyle. Raz siedziała pół dnia z kamieniem w pysku. Żadne ciastko jej nie przekonało. (Te psy mają coś takiego, jak szczękościsk, ale o tym nie będę się rozpisywać).
            - Złośnica. Moja matka sprzątała w kuchni, Szira leżała przy niej, wygrzewając się na słońcu. Padło: wyjdź, bo chcę umyć podłogę. Szira się ruszyła z miejsca, ale… do miski. Na złość mojej mamie poszła jeść. Ta nie miała serca, aby jej przerwać, więc poczekała, aż skończy i wtedy dopiero umyła podłogę.
            - Udawanie. Jednego dnia Szira nie mogła się podnieść z miejsca. Zmartwieni jej słabym stanem zdrowia kombinowaliśmy, jak ją zawieźć do weterynarza. Samochód niestety był wtedy u mechanika. W trakcie kombinacji mój brat mnie sprowokował, więc walnęłam go pustą butelką w ramię. Szira, tak jak była półżywa i rozleniwiona, dostała szalone iskry w oczach i chętna do zabawy zerwała się za butelką. Zabrała mi ją i uszczęśliwiona uciekła. Z chorego psa nic nie wynikło. Była zdrowa, jak ryba, tylko widocznie miała leniwy dzień i szybko o tym zapomniała.
            - Zabawa w chowanego. Jak była młodsza lubiła się oddalać i znikać z zasięgu wzroku. Zanim ją nauczyliśmy trzymać się blisko trochę minęło. Raz postanowiliśmy to wykorzystać i zobaczyć, jak zareaguje. Schowaliśmy się. Wynik? Szukając nas, chciała iść na skróty i wbiegła w błoto. Musieliśmy ją wyciągać z bagna śmierdzącego gównem. Od tamtej chwili obie strony nauczyły się nie spuszczać siebie z oczu.
            - Kąpiel. Chyba wielu właścicieli ma z tym problem, nie tylko ja. Szira, jako pies pokaźnej rasy miała swoją wagę, więc zaciąganie jej do wanny/brodzika siłą nie było dla mnie dobrą opcją. Trzeba było ją zmusić słownie, a odbywało się to za każdym razem tak: Właź do kibla! Chcę pić. Właź do kibla! Chyba jestem głodna. Właź! Piłka? Właź! Misiek? No właź! Kurde, przegrywam, idę się schować za kanapę, tam mnie nie znajdzie. Gdzie Ty idziesz? Właź! Schowam głowę pod kocem, to nie zauważy mojego wielkiego tyłka. Przegrywała, ale łapała się wszystkiego, aby opóźnić proces mycia. Czasem wystarczyło, że złapałam jej ręcznik, a już kombinowała, gdzie się schować przed nieuniknionym.
Zdjęcie zrobione około 13 lat temu (2002)
Przykładów pewnie znalazłoby się więcej, jednak postanowiłam przystopować. Jej strata ciągle boli i wiem, że zastąpienie jej innym psem nie załata tej dziury. To tak nie działa. Nie warto czegoś unikatowego zastępować czymś innym, po prostu trzeba swoje przeczekać i przeżyć.
Udostępnij

Następny
Poprzedni
Unknown

Napisane przez

Zobacz także

2 komentarze:

  1. Kira, dolewasz mi oliwy do ognia. :||||
    Przyjaciel? Proszę Cię, dla mnie to odległy kosmos, inne galaktyka. Już od dawna nauczyłam się, że prawdziwego przyjaciela prawdopodobnie nie spotkam nigdy. Wszystkie moje ''próby'' obcowania z innym człowiekiem kończą się tak samo - niczym. W przedszkolu nie miałam nikogo, siedziałam sobie w kącie i bawiłam jak inne dzieciaki szły jeść czy się uczyć albo ja sie uczyłam pisać, a one się bawiły. I wszystkie miały mnie gdzies, nikt nie zapytał:czy wszystko okej? Do trzeciej klasy podstawówki niby miałam koleżanki - w szkole, poza murami już nie. W klasach 4,5,6 wszyscy dookoła uważali mnie i Julię, córkę wuefistki za najlepsiejesze przyjaciółki czy coś w tym stylu. Lubiłam ją, czasami gadałyśmy, bawiłyśmy się na huśtawkach - w szkole, poza nią już nie. Oczywiście zapraszała mnie na jakieś imprezy urodzinowe. Pod koniec szóstej klasy jak w pewien sposób dorosłam po śmierci Babci.. pamiętam ten dzień. Ona i Kasia stały przy tablicy i biurku nauczyciela, rozmawiały o tym z kim będą w pokoju na wycieczce. Któraś zaproponowała, że mogą mnie wziąć do pokoju, a Julia powiedziała: ''No nie wiem. Ostatnio jest jakaś inna'' Nie skomentowałam tego. Inna? W końcu zrozumiałam kim chce być, że nie chce nikogo udawać, podlizywać się innym, mówić czegoś wbrew własnej woli, udawać inną wersję mnie. Na tym się opowieść kończy. Poszłyśmy do innych gimnazjów i wielka ,,przyjaźń'' się skończyła, nawet się do siebie nie odzywamy, nie widujemy, nie wpadamy na siebie choć mieszkamy zaledwie w sąsiednich wioskach.
    Malwina.. Przede mną i nią została jeszcze jedna - trzecia klasa gimnazjum. Wątpie by to się skończyło za rok, bo ja już czuje, że w tym roku się posypało. Ona i ja to dwie inne bajki. Zaczęło się chyba drudiego dnia szkoły.. Obie siedziałyśmy same na korytarzu, widziałam, że jest samotna. Myślalam sobie, czy by do niej nie zagadać. Odważyłam się w szatni, wychodziłam i zobaczyłam, że jeszcze się przebiera. Zapytałam czy na nią zaczekać, zgodziła się. Zaczęło się.. wspólne tematy, siedzenie w ławce. To ja ją zaraziłam swoją pasją do anime, Japonii, ale poszła w innym kierunku - Korei. Choć wszyscy uważają nas za super przyjaciólki to tak nie jest. Bo czy gdybyśmy nimi były to te kilka kilkometrów, które nas dzielą, nie byłyby przeszkodą, prawda? W wolnym czasie prawie wcale się nie spotykamy, w te wakacje się ani razu nie widziałyśmy. Zaprosiła mnie na dozynki do siebie, chyba odmówię z własnych, egoistycznych pobudek. Nie jestesmy przyjaciółkami, ona dobrze wie, że ją nie uważam za przyjaciółkę.. ona mnie pewnie też. Od dawna zmagam się z jednym pytaniem, którego nie umiem jej zadać: ''Co będzie po gimnazjum? Co z nami? '' Chyba boję się odpowiedzi, którą po części chyba znam.
    WYBACZ, ŻE SIĘ TAK ROZPISUJE. JEŚLI NIE MASZ OCHOTY - NIE CZYTAJ DALEJ. ALE JAK JUŻ ZACZĘŁAM TO CHCE SKOŃCZYĆ I CHYBA POTRZEBUJE SIĘ ''WYGADAĆ'' KOMUŚ OBCEMU BO MAM JUŻ DOSYĆ ZADRĘCZANIA ZNAJOMYCH.
    Hm.. w między czasie dzięki blogosferze poznałam Tenebris Crow. Znamy sie ponad 1,5 roku i wciąż jej się dziwie, że ze mną wytrzymuje. Cóż, chyba to mentalne 5 lat mimo 18 na karku czyni z niej kogoś wyjątkowego. Obie mamy przesrane życie w pewnym sensie, ale nie bardzo o tym gadamy. Lubię ją i zastanawiam się czy to w końcu ta wyczekiwana, prawdziwa przyjaźń? Chce w to wierzyć, ale chyba nie umiem.
    Soso, internetowy znajomy od miesiąca, bratnia dusza. Nie wiem co z nim jest nie tak, czemu tak dobrze potrafi patrzeć na moja osobę, a przede wszystkim pozytywnie. Nie wiem czy nie widzi moich wad, czy je ignoruje. Po paru zdaniach potrafi wyczuć, że coś ze mną nie tak. Boję się co z tego wyniknie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem Kaori, mam 15 lat, dziwnie bolesną przeszłość, zagubioną teraźniejszość i niepewną przyszłość. Ciagle się potykam i gubię, ale mimo to zawsze wstaję. Tylko po co i dlaczego? Nie wiem, chyba dla mamy.
    Przyjaciele to mój nieosiągalny kosmos, tak naprawdę i szczerze tym mianem okreslam tylko koty. Są ze mną od dziecka, w moim domu zawsze było ich pełno. I choć mam sklerozę do wielu rzeczy to nigdy nie zapomnę żadnego z nich. Każdy był wyjątkowy, wniósł do mojego życia coś cennego i zawsze żałuje, że spędziłam z nimi za mało czasu. Giną pod kołami, gubią się w lasach, trutka u sąsiada ... pamiętam, staram się, bo o przyjaciołach nie można zapominać prawda. Każda śmierć mną wstrząsa, płacze i nie wstydzę się tego.. ''To tylko kot'' TO MÓJ PRZYJACIEL, NIE TYLKO KOT. Ostatnio bardzo wstrząsnęła mną śmierć Neko. Wieszałam pranie, zobaczyłam go za płotem. Siedział skulony, zawołałam go, podniósł głowę. całą szczękę miał zakrwawioną. W końcu z mamą zabrałyśmy go do weterynarza. Odesłał nas do większego miasta na operacje, bo on się jej nie podejmie. Neko umierał cały dzień, cierpiąc.. Widziałam to, byłam obok i nie mogłam nic zrobić. Kasa na operacje, rehabilitacja, czy w ogóle przeżyje.. To były argumenty mamy, które zadecydowały: NIE. Nie mogłam nic zrobić, tylko patrzeć i z nim być. Bolało, bolało jak *******. Nadal boli gdy o tym myślę. I płaczę, znów. Ale wierzę, że Neko jest szczęśliwy w drugim świecie razem z swoim bratem i innymi kotami. Bo ja wierzę, że zwierzęta mają swój drugi świat. I tam im dobrze.
    Przyjaciel-człowiek to mój kosmos.
    Przepraszam, jesli nie masz ochoty na moje komentarze napisz, ale kazdy Twój post tutaj zmusza mnie do refleksji, budzi emocja, które muszę z siebie wylać, bo inaczej eksploduje.
    Pozdrawiam ;3

    OdpowiedzUsuń