Poświęciłam
godzinę na wysłuchanie wywiadu z pisarzem Remigiuszem Mrozem. Efekt? Analiza
własnego życia pisarskiego.
Na początek polecam zapoznać się z
wywiadem – tutaj. Ja wyciągnęłam z niego słowa, które uznałam za istotne dla
tego wpisu, jednak przyznam, że jest tam tego o wiele więcej.
Regularne pisanie od 9, przerwa
na bieganie, jedzenie, serial, powrót do pisania do około 23.
Jak to usłyszałam zaczęłam analizować
swój czas poświęcony na pisanie. U mnie typowy dzień, jeżeli nic nie wypada,
wygląda inaczej. Wstaję o siódmej, biegam godzinkę, potem jem śniadanie i koło
dziewiątej siadam pisać. Przerwa od 12 do 14-15 (spacer, zakupy, sprawy mniej
związane z pisaniem) i jadę dalej z koksem do 20-21. Jak mam taki dzień w
pisaniu padam na łóżko zmęczona, jak po 12 godzinnej pracy fizycznej.
Oczywiście polecam bieganie, bo rozbudza i pobudza umysł do kreatywnej pracy!
Pisanie samo w sobie bez wysiłku fizycznego wydaje się mniej przyjemne, jednak
nie powinno się tego traktować, jako obowiązek, bo może rozpraszać. Kiedyś traktowałam
tak spacery. Wychodziło na to, że zerkałam na zegarek, czy już trzeba wyjść.
Nie, nie i nie. Lepiej róbcie to, co podpowiada wam ciało.
Tak czy siak podziwiam Mroza za
trzymanie takiej samodyscypliny. Ja po kilkudniowym pisaniu cieszę się, że
wracam do pracy, bo właściwie tam odpoczywam. Może to brzmieć śmiesznie, bo kto
odpoczywa w pracy? No taka ja, przyszła niedoszła pisarka, która wolny czas
poświęca pisaniu, a w pracy odpoczywa. Nie powiem, pisanie sprawia mi mnóstwo
radości, ale niekiedy czuję, że się zacinam. Można powiedzieć wypalam. Powrót
do pracy pozwala mi się zdystansować, wrócić do prawdziwego świata. Podejrzewam,
że gdyby brakowało mi pracy zapewne i tak robiłabym sobie przerwy od pisania.
Może nie regularne, może nie niedziele, albo święta, ale co jakiś czas
musiałabym odstąpić od monotonności, bo by mnie zabiła – twórczo. Zresztą
jestem osobą, która od czasu do czasu musi zrobić coś głupiego. Inaczej nie
byłabym sobą.
Nikt nie rodzi się z gotowym
warsztatem.
O matko ile czasu zajęło mi zrozumienie
tego na własnej skórze! Aż żałuję, że nie wpadałam na takie wywiady, gdy
zaczynałam pisać – pierwsze kroki stawiałam w wieku osiemnastu lat, ale
stwierdziłam, że tak beznadziejnej osoby, jak ja świat nie zdzierży i
przerwałam. Porzuciłam pisanie na poczet szkoły filmowej – porażka, szybko odpadłam
(złe podejście do sprawy, słabe przygotowanie, KOMPLETNA IMPROWIZACJA), więc
zastąpiłam ją szkołą fotograficzną. Potem i tak wróciłam do pisania, ale z
większym dystansem. Nie cisnęłam siebie za własną głupotę. Pozwalałam sobie na
szaleństwa.
Może byłam głupia, niedoświadczona, może
dużą rolę odegrała moja słaba samoocena. Mądrość przyszła z wiekiem. Dopiero
rok temu zanurzyłam się porządnie w świat książek. Popchnął mnie do tego
przypadek i moja kuzynka (dzięki!). Tyle ile książek, tyle stylów. Moim zdaniem
warsztat pisarza jest czymś intymnym. Wyjątkową relacją pisarza ze słowami. Nie
ma recepty idealnej, a nawet jeśli istnieje mogę gwarantować, że cię wykończy –
prędzej, czy później wymiękniesz. Złapie cię niemoc i porzucisz pisanie, bo nie
będziesz wiedział, co pisać. Pełno zgrzytów w fabule, papierowych bohaterów bez
twarzy. Prawdziwa porażka.
W pierwszej książce popełniłam błąd,
który zauważyła moja, można powiedzieć, redaktorka. Nie wiem, czy on przypadkiem
nie zdarza się często, bo redaktorka sama przyznała, że za pierwszym razem
zrobiła to samo – w mniejszym stopniu niż ja. Dobra, do rzeczy! Pojechałam ze
słowami. Nie chciałam wyjść na idiotkę, która nie czyta w życiu książek, więc
co jakiś czas dopychałam „mądre” słowa, gdzie tylko się dało. Moja redaktorka
wszystkie słowa, które ja potraktowałam, jako podwaliny dla mojego pisarskiego
ego zaznaczyła na żółto. „Gosia, zabiję cię, wyrzuć to!”. No i poszło.
Wszystkie słowa, które miały mój styl ozdobić zostają stopniowo usuwane.
Dziękuję, nie ma co się kłócić z wewnętrznym „ja”, bo wszystko lepiej widać z
boku – skoro ona to zobaczyła, czytelnicy też to zobaczą. Niby chciałam iść
naprzeciw opinią „MA PROSTACKI STYL”, ale się nie da. Mam styl, jaki mam. Mogę
poprawiać powieść ile tylko wlezie, ale prawdziwe ja i tak wyjdzie. Nadrabiam
to fabułą, akcją i napięciem.
Także z tym w 100% się zgadzam. Trzeba
trenować, pisać, czytać, poznawać swoje słabości i je likwidować. No i co
najważniejsze nie zrażać się tak, jak ja za pierwszym razem. Bo szczerze
powiedziawszy wyszło na to, że sama siebie zatrzymywałam. Gdybym nie
zrezygnowała pewnie dwa lata temu miałabym wydaną książkę, jak nie dwie. No,
ale bądź tu mądry po szkodzie. Zresztą wychodzę z założenia, że było mi to potrzebne,
aby poznać siebie. Cokolwiek robiłam i tak zmierzało w stronę pisania. Każda
nowo podjęta praca dawała mi doświadczenia, które kiedyś mam zamiar przenieść
na papier.
Człowiek uczy się całe życie. Nikt nie jest idealny. Warto
o tym pamiętać na każdym etapie pisania.
Książka jest górą i mówi
autorowi, gdzie ma pójść dalej.
O tak! Nie ważne ile zrobię planów
działania, ile fiszek porozwieszam w pokoju, co przypnę na tablicę. Cholera
jasna, zawsze gdzieś ucieknę. W sumie nie ja. To bohaterzy poniekąd mówią mi,
że chcą to i koniec. Moja powieść także. To idzie intuicyjnie – to chyba nawet
też Mróz stwierdza w wywiadzie. Nie ma planu idealnego, bo większość przychodzi
znikąd. Zauważyłam też, że Mróz ma problem z odpowiedzeniem na pytanie: „Skąd
pomysł na…”. Dziękuję, bo ja też przy tym wymiękam. Moimi czytelnikami na razie
była rodzina i najbliżsi przyjaciele, ale gdy słyszę takie pytanie od razu się
zacinam. Co mam odpowiedzieć? Fantazjować? Przecież odpowiedzenie, NIE WIEM,
jest takie nieprofesjonalne. W dupie z profesjonalizmem (brutalnie mówiąc), bo
w większości nie wiemy, dlaczego poszliśmy w lewo, a nie w prawo. Może i nas
poniosło. Może właśnie to jest tym „talentem”. Cholera wie. Bo ja na pewno nie
wiem, czym jest talent.
W sumie przy pierwszej wersji książki na
początku uznałam, że moim antagonistą będzie Pani B. Długo się tego trzymałam,
z tą myślą tworzyłam fabułę i pod koniec wyszło, że nie! Pani X będzie
antagonistą. A gdzie tam, zastosujmy zwrot. Dzięki temu wyszedł mi idealny
fałszywy trop. Co mnie do tego pociągnęło? Powieść, bohaterowie, życie.
Wszyscy bohaterowie są bliscy
(pisarzowi, w tym Mrozowi).
Tak, właśnie. Nie ma bohaterów, których
nie darzyłabym sympatią. Uśmiercenie jednej bohaterki złamało mi serce. Gdybym miała
coś zrobić innym bohaterom popadłabym w depresję. Przywiązuję się do każdej
postaci, coś jej oddaje. Może to jest sekretem tego, że moje postaci żyją? Nie
wiem. Moja redaktorka powiedziała mi, że wielokrotnie spieprzyłaby postaci, gdy
ja pokazuję ich realność. Wyciągam z nich, co się da. Pewnie tak, a może i nie?
Na razie czeka mnie sporo pracy, by wyrzucić wszystkie „papierowe cechy”. Nie
załamuję się. Robię pierwsze kroki, wedle redaktorki – milowe kroki : ).
Jeśli się szuka można i znaleźć.
To zabawny cytat (wyjęłam go trochę z
kontekstu, ale jeśli posłuchacie wywiadu zrozumiecie), z którym ostatnio sama
się mierzyłam. Moja powieść trafiła do rąk przyjaciół i rodziny – dla mnie był
to ogromny krok, zazwyczaj cały pisarski świat chowałam do szuflady. No i po
przeczytaniu zaczęło się wyszukiwanie i teksty w stylu: „O tu widzę, że dałaś
do książki swojego psa. A tu trochę z twojego brata! Masz kogoś jeszcze?
Szukam, ale nie umiem znaleźć!”. Pewnie czekają na swoje role w książce, ale
się ich nie doczekają. Pies faktycznie jest kopią mojego byłego zwierzaka, ale
mój brat to zaledwie imię, zawód i trochę z wyglądu, bo posiada niektóre
unikalne cechy. Reszta to mój wymysł.
Wychodzę z założenia, że niebezpiecznie
jest kalkować kogoś na kartki powieści. Chyba większość to powie. Jest to
bezpieczne i miło przyjmowane, gdy piszemy dla siebie. Gdy nie pojawia się
opcja „WYDAJ”. Po wyfrunięciu tekstu do księgarń stąpamy po niebezpiecznym
gruncie. Jak zdążyłam zauważyć Mróz też uważa na takie potknięcia.
Wszystko, co się dzieje w
otoczeniu autora wpływa na jego książkę.
Ten wywiad jest taki ZAJEBISTY, że nie
brakuje mi cytatów do przytoczenia. Mróz dał czadu, to muszę przyznać. Z tym
„powiedzonkiem” jestem akurat najbardziej związana, co wkurza moją rodzinę.
Bywa taki czas, że co kolejne spotkanie pytają mnie: „Czym się teraz
zajmujesz?”. Przestali mnie pytać, co słychać w pracy. Mam to do siebie, że
uwielbiam zbierać doświadczenia. Cholernie to lubię. Co się z tym wiąże? Nie
usiedzę długo w jednym miejscu. Na razie moim najdłuższym wakatem jest
teraźniejsza praca, aż 5 miesięcy! Fuck, dziwnie się czuję, bo zazwyczaj
zmieniałam robotę po trzech miesiącach. Mogłabym śmiało powiedzieć, że wszędzie
mnie pełno, choć były też przestoje (w nich najczęściej pisałam).
To, co powiedział Mróz mnie na tyle
poruszyło, że zrozumiałam w końcu, dlaczego wiecznie zmieniałam pracę. Dzięki
temu: zbierałam doświadczenia, podwyższałam, jak i obniżałam samoocenę,
poznawałam nowych ludzi, uczyłam się pokory. Poważnie, zmiany otoczenia
działały na mnie stabilizująco. Dawały dreszczyk emocji. Co dają mi teraz?
Pomysły na książki. Już mam trzy w
planach, dzięki którym mogę pokazać realny świat połączony z fantazją. Wiem, że
mogę pokazać tamte światy realnie, bo sama to przeżywałam. Myślałam, czułam, brałam
czynny udział. Przeżywałam emocje, które mogę śmiało komuś wcisnąć. Jedna z
bohaterek w drugiej części książki ląduje na moim miejscu, taka podróż w
czasie, ale za pomocą innej osoby. Oczywiście ta praca ma mocniejszy wydźwięk w
książce.
Powinniśmy przeżywać, jak najwięcej.
Takie jest moje zdanie i to, czy miałam
rację okaże się z wyjściem moich książek.
Trzeba dojść do takiego momentu,
żeby być zmęczonym materiałem.
Kwestia redagowania książki, poprawiania
i przepisywania jest dla mnie trudna. Tak mnie wkurza, że czasem mam odruchy
wymiotne, gdy widzę otwartego worda. Na szczęście jest to kwestia dwóch linijek
i wraca pasja. Może byłoby łatwiej poprawiać tekst, gdybym robiła go
samodzielnie. Pomoc profesjonalisty zmienia autora, mnie zmieniła. Miałam
szczęście, że udało mi się znaleźć odpowiednią osobę, która wskazała moje mocne
i słabe strony. Spojrzała na powieść oczami czytelnika i wyrzuciła wszystko,
czego być nie powinno. Jedynym moim błędem było przekazanie redaktorce tekstu
„skamieliny”. Obrabiałam ją może raz i to tylko ze względu na wycięcie dwóch
bohaterów, bo musiałam zrobić więcej miejsca innym postaciom. Jednak
ostatecznie nie wyszło tak źle, jak sądziłam.
Czy dotrę do momentu, o którym wspomina
Mróz? Myślę, że tak. Jest to ciekawe podejście do poprawek, bo już jest jakiś wyznacznik.
Na początku miałam problem, bałam się wpaść w „pętle”, czyli poprawiać tekst w
kółko, aż go wyrzucę. Aby się przed tym uchronić pokazywałam go innym ludziom.
To pomogło. Uwierzyłam w siebie, ale też nabrałam większej świadomości.
Powiedziałabym, że wyostrzył mi się zmysł pisarza (chyba tak mogę to nazwać,
przynajmniej do mojego użytku).
„Warsztat się rozwija poprzez pisanie, czytanie, a
przede wszystkim może poprzez redagowanie swoich powieści. Bo tak naprawdę
najwięcej o swoim warsztacie pisarz dowiaduje się dopiero poprawiając to, co
napisał.”
Kurde, facet wie, co mówi. Poważnie.
Jestem na tym etapie. Poprawianie tekstu daje mi tak dużo, że napisanie miliona
stron i przeczytanie setki poradników nie byłoby tak skuteczne, jak właśnie to.
POPRAWKI. Z tego cytatu śmiało usunęłabym „może”. Dopiero po odłożeniu tekstu
na minimum miesiąc, albo cudzej wnikliwej i mądrej opinii możemy się o sobie
dowiedzieć więcej. Ile razy zdarza się tak, że napisany tekst uważamy za
arcydzieło, a na drugi dzień walimy głową w blat biurka? Ja tak miałam. Można
rzec zbyt często. Poprawianie tekstu, nieważne jak bardzo uwierającego w zad,
jest niezbędne.
„Wszystko musi dojrzewać w człowieku”
Głównie chodzi o opowiadanie
ciekawych historii, a nie o zarobienie pieniędzy.
Faktycznie kokosów w Polsce na pisaniu
się nie zbije. Chyba, że ma się szczęście i napisze takie arcydzieło, że będą
przekłady i film. Dziękuję bardzo, ale to akurat mrzonki. Stąpajmy twardo po
ziemi.
Nie lubię osób, które się sprzedają.
Wiecznie wstawiają swoje zdjęcia, jakby to właśnie ich twarz była
najważniejsza, a nie ich opowieści. Tacy pisarze to dla mnie egoiści stąpający
po cienkim lodzie. Mało im brakuje do zapomnienia o czytelnikach. Nie lubię też
osób, które zbyt wcześnie wyskakują z biografią. A najbardziej nie trawie pisania
dla kasy. Pisarz staje się wtedy marionetką, zaczyna tak mocno kłócić się z
własnym „ja”, że każde zdanie kłuje w oczy. Mogłabym palcem pokazywać, które
słowo było przeliczane na dolary, albo na inną walutę. Źle, niedobrze,
cholernie brzydko ze strony pisarza.
W pisaniu trzeba pamiętać kim się jest.
Z tym jest, jak w życiu. Jeśli będziesz
się do kogoś dopasowywał nie znajdziesz prawdziwych przyjaciół. Nie będziesz
prawdziwym sobą. Jeśli pozwolisz sobie na szczerość to znajdziesz tych, przy
których nie musisz udawać. Z czytelnikami też tak jest. Przynajmniej ja w to
wierzę. I to obserwuje u innych. Dopóki pisarz pisze zgodnie z sobą czytelnicy
są zadowoleni. Jeśli błądzi za kasą w internecie zaczyna huczeć.
0 komentarze: