Menu

sobota, 2 stycznia 2016

Remigiusz Mróz - inspirujący wywiad

Poświęciłam godzinę na wysłuchanie wywiadu z pisarzem Remigiuszem Mrozem. Efekt? Analiza własnego życia pisarskiego.

Na początek polecam zapoznać się z wywiadem – tutaj. Ja wyciągnęłam z niego słowa, które uznałam za istotne dla tego wpisu, jednak przyznam, że jest tam tego o wiele więcej.

Regularne pisanie od 9, przerwa na bieganie, jedzenie, serial, powrót do pisania do około 23.

Jak to usłyszałam zaczęłam analizować swój czas poświęcony na pisanie. U mnie typowy dzień, jeżeli nic nie wypada, wygląda inaczej. Wstaję o siódmej, biegam godzinkę, potem jem śniadanie i koło dziewiątej siadam pisać. Przerwa od 12 do 14-15 (spacer, zakupy, sprawy mniej związane z pisaniem) i jadę dalej z koksem do 20-21. Jak mam taki dzień w pisaniu padam na łóżko zmęczona, jak po 12 godzinnej pracy fizycznej. Oczywiście polecam bieganie, bo rozbudza i pobudza umysł do kreatywnej pracy! Pisanie samo w sobie bez wysiłku fizycznego wydaje się mniej przyjemne, jednak nie powinno się tego traktować, jako obowiązek, bo może rozpraszać. Kiedyś traktowałam tak spacery. Wychodziło na to, że zerkałam na zegarek, czy już trzeba wyjść. Nie, nie i nie. Lepiej róbcie to, co podpowiada wam ciało.

Tak czy siak podziwiam Mroza za trzymanie takiej samodyscypliny. Ja po kilkudniowym pisaniu cieszę się, że wracam do pracy, bo właściwie tam odpoczywam. Może to brzmieć śmiesznie, bo kto odpoczywa w pracy? No taka ja, przyszła niedoszła pisarka, która wolny czas poświęca pisaniu, a w pracy odpoczywa. Nie powiem, pisanie sprawia mi mnóstwo radości, ale niekiedy czuję, że się zacinam. Można powiedzieć wypalam. Powrót do pracy pozwala mi się zdystansować, wrócić do prawdziwego świata. Podejrzewam, że gdyby brakowało mi pracy zapewne i tak robiłabym sobie przerwy od pisania. Może nie regularne, może nie niedziele, albo święta, ale co jakiś czas musiałabym odstąpić od monotonności, bo by mnie zabiła – twórczo. Zresztą jestem osobą, która od czasu do czasu musi zrobić coś głupiego. Inaczej nie byłabym sobą.

Nikt nie rodzi się z gotowym warsztatem.

O matko ile czasu zajęło mi zrozumienie tego na własnej skórze! Aż żałuję, że nie wpadałam na takie wywiady, gdy zaczynałam pisać – pierwsze kroki stawiałam w wieku osiemnastu lat, ale stwierdziłam, że tak beznadziejnej osoby, jak ja świat nie zdzierży i przerwałam. Porzuciłam pisanie na poczet szkoły filmowej – porażka, szybko odpadłam (złe podejście do sprawy, słabe przygotowanie, KOMPLETNA IMPROWIZACJA), więc zastąpiłam ją szkołą fotograficzną. Potem i tak wróciłam do pisania, ale z większym dystansem. Nie cisnęłam siebie za własną głupotę. Pozwalałam sobie na szaleństwa.

Może byłam głupia, niedoświadczona, może dużą rolę odegrała moja słaba samoocena. Mądrość przyszła z wiekiem. Dopiero rok temu zanurzyłam się porządnie w świat książek. Popchnął mnie do tego przypadek i moja kuzynka (dzięki!). Tyle ile książek, tyle stylów. Moim zdaniem warsztat pisarza jest czymś intymnym. Wyjątkową relacją pisarza ze słowami. Nie ma recepty idealnej, a nawet jeśli istnieje mogę gwarantować, że cię wykończy – prędzej, czy później wymiękniesz. Złapie cię niemoc i porzucisz pisanie, bo nie będziesz wiedział, co pisać. Pełno zgrzytów w fabule, papierowych bohaterów bez twarzy. Prawdziwa porażka.

W pierwszej książce popełniłam błąd, który zauważyła moja, można powiedzieć, redaktorka. Nie wiem, czy on przypadkiem nie zdarza się często, bo redaktorka sama przyznała, że za pierwszym razem zrobiła to samo – w mniejszym stopniu niż ja. Dobra, do rzeczy! Pojechałam ze słowami. Nie chciałam wyjść na idiotkę, która nie czyta w życiu książek, więc co jakiś czas dopychałam „mądre” słowa, gdzie tylko się dało. Moja redaktorka wszystkie słowa, które ja potraktowałam, jako podwaliny dla mojego pisarskiego ego zaznaczyła na żółto. „Gosia, zabiję cię, wyrzuć to!”. No i poszło. Wszystkie słowa, które miały mój styl ozdobić zostają stopniowo usuwane. Dziękuję, nie ma co się kłócić z wewnętrznym „ja”, bo wszystko lepiej widać z boku – skoro ona to zobaczyła, czytelnicy też to zobaczą. Niby chciałam iść naprzeciw opinią „MA PROSTACKI STYL”, ale się nie da. Mam styl, jaki mam. Mogę poprawiać powieść ile tylko wlezie, ale prawdziwe ja i tak wyjdzie. Nadrabiam to fabułą, akcją i napięciem.

Także z tym w 100% się zgadzam. Trzeba trenować, pisać, czytać, poznawać swoje słabości i je likwidować. No i co najważniejsze nie zrażać się tak, jak ja za pierwszym razem. Bo szczerze powiedziawszy wyszło na to, że sama siebie zatrzymywałam. Gdybym nie zrezygnowała pewnie dwa lata temu miałabym wydaną książkę, jak nie dwie. No, ale bądź tu mądry po szkodzie. Zresztą wychodzę z założenia, że było mi to potrzebne, aby poznać siebie. Cokolwiek robiłam i tak zmierzało w stronę pisania. Każda nowo podjęta praca dawała mi doświadczenia, które kiedyś mam zamiar przenieść na papier.

Człowiek uczy się całe życie. Nikt nie jest idealny. Warto o tym pamiętać na każdym etapie pisania.

Książka jest górą i mówi autorowi, gdzie ma pójść dalej.

O tak! Nie ważne ile zrobię planów działania, ile fiszek porozwieszam w pokoju, co przypnę na tablicę. Cholera jasna, zawsze gdzieś ucieknę. W sumie nie ja. To bohaterzy poniekąd mówią mi, że chcą to i koniec. Moja powieść także. To idzie intuicyjnie – to chyba nawet też Mróz stwierdza w wywiadzie. Nie ma planu idealnego, bo większość przychodzi znikąd. Zauważyłam też, że Mróz ma problem z odpowiedzeniem na pytanie: „Skąd pomysł na…”. Dziękuję, bo ja też przy tym wymiękam. Moimi czytelnikami na razie była rodzina i najbliżsi przyjaciele, ale gdy słyszę takie pytanie od razu się zacinam. Co mam odpowiedzieć? Fantazjować? Przecież odpowiedzenie, NIE WIEM, jest takie nieprofesjonalne. W dupie z profesjonalizmem (brutalnie mówiąc), bo w większości nie wiemy, dlaczego poszliśmy w lewo, a nie w prawo. Może i nas poniosło. Może właśnie to jest tym „talentem”. Cholera wie. Bo ja na pewno nie wiem, czym jest talent.

W sumie przy pierwszej wersji książki na początku uznałam, że moim antagonistą będzie Pani B. Długo się tego trzymałam, z tą myślą tworzyłam fabułę i pod koniec wyszło, że nie! Pani X będzie antagonistą. A gdzie tam, zastosujmy zwrot. Dzięki temu wyszedł mi idealny fałszywy trop. Co mnie do tego pociągnęło? Powieść, bohaterowie, życie.

Wszyscy bohaterowie są bliscy (pisarzowi, w tym Mrozowi).

Tak, właśnie. Nie ma bohaterów, których nie darzyłabym sympatią. Uśmiercenie jednej bohaterki złamało mi serce. Gdybym miała coś zrobić innym bohaterom popadłabym w depresję. Przywiązuję się do każdej postaci, coś jej oddaje. Może to jest sekretem tego, że moje postaci żyją? Nie wiem. Moja redaktorka powiedziała mi, że wielokrotnie spieprzyłaby postaci, gdy ja pokazuję ich realność. Wyciągam z nich, co się da. Pewnie tak, a może i nie? Na razie czeka mnie sporo pracy, by wyrzucić wszystkie „papierowe cechy”. Nie załamuję się. Robię pierwsze kroki, wedle redaktorki – milowe kroki : ).

Jeśli się szuka można i znaleźć.

To zabawny cytat (wyjęłam go trochę z kontekstu, ale jeśli posłuchacie wywiadu zrozumiecie), z którym ostatnio sama się mierzyłam. Moja powieść trafiła do rąk przyjaciół i rodziny – dla mnie był to ogromny krok, zazwyczaj cały pisarski świat chowałam do szuflady. No i po przeczytaniu zaczęło się wyszukiwanie i teksty w stylu: „O tu widzę, że dałaś do książki swojego psa. A tu trochę z twojego brata! Masz kogoś jeszcze? Szukam, ale nie umiem znaleźć!”. Pewnie czekają na swoje role w książce, ale się ich nie doczekają. Pies faktycznie jest kopią mojego byłego zwierzaka, ale mój brat to zaledwie imię, zawód i trochę z wyglądu, bo posiada niektóre unikalne cechy. Reszta to mój wymysł.

Wychodzę z założenia, że niebezpiecznie jest kalkować kogoś na kartki powieści. Chyba większość to powie. Jest to bezpieczne i miło przyjmowane, gdy piszemy dla siebie. Gdy nie pojawia się opcja „WYDAJ”. Po wyfrunięciu tekstu do księgarń stąpamy po niebezpiecznym gruncie. Jak zdążyłam zauważyć Mróz też uważa na takie potknięcia.

Wszystko, co się dzieje w otoczeniu autora wpływa na jego książkę.

Ten wywiad jest taki ZAJEBISTY, że nie brakuje mi cytatów do przytoczenia. Mróz dał czadu, to muszę przyznać. Z tym „powiedzonkiem” jestem akurat najbardziej związana, co wkurza moją rodzinę. Bywa taki czas, że co kolejne spotkanie pytają mnie: „Czym się teraz zajmujesz?”. Przestali mnie pytać, co słychać w pracy. Mam to do siebie, że uwielbiam zbierać doświadczenia. Cholernie to lubię. Co się z tym wiąże? Nie usiedzę długo w jednym miejscu. Na razie moim najdłuższym wakatem jest teraźniejsza praca, aż 5 miesięcy! Fuck, dziwnie się czuję, bo zazwyczaj zmieniałam robotę po trzech miesiącach. Mogłabym śmiało powiedzieć, że wszędzie mnie pełno, choć były też przestoje (w nich najczęściej pisałam).

To, co powiedział Mróz mnie na tyle poruszyło, że zrozumiałam w końcu, dlaczego wiecznie zmieniałam pracę. Dzięki temu: zbierałam doświadczenia, podwyższałam, jak i obniżałam samoocenę, poznawałam nowych ludzi, uczyłam się pokory. Poważnie, zmiany otoczenia działały na mnie stabilizująco. Dawały dreszczyk emocji. Co dają mi teraz?

Pomysły na książki. Już mam trzy w planach, dzięki którym mogę pokazać realny świat połączony z fantazją. Wiem, że mogę pokazać tamte światy realnie, bo sama to przeżywałam. Myślałam, czułam, brałam czynny udział. Przeżywałam emocje, które mogę śmiało komuś wcisnąć. Jedna z bohaterek w drugiej części książki ląduje na moim miejscu, taka podróż w czasie, ale za pomocą innej osoby. Oczywiście ta praca ma mocniejszy wydźwięk w książce.

Powinniśmy przeżywać, jak najwięcej.

Takie jest moje zdanie i to, czy miałam rację okaże się z wyjściem moich książek.

Trzeba dojść do takiego momentu, żeby być zmęczonym materiałem.

Kwestia redagowania książki, poprawiania i przepisywania jest dla mnie trudna. Tak mnie wkurza, że czasem mam odruchy wymiotne, gdy widzę otwartego worda. Na szczęście jest to kwestia dwóch linijek i wraca pasja. Może byłoby łatwiej poprawiać tekst, gdybym robiła go samodzielnie. Pomoc profesjonalisty zmienia autora, mnie zmieniła. Miałam szczęście, że udało mi się znaleźć odpowiednią osobę, która wskazała moje mocne i słabe strony. Spojrzała na powieść oczami czytelnika i wyrzuciła wszystko, czego być nie powinno. Jedynym moim błędem było przekazanie redaktorce tekstu „skamieliny”. Obrabiałam ją może raz i to tylko ze względu na wycięcie dwóch bohaterów, bo musiałam zrobić więcej miejsca innym postaciom. Jednak ostatecznie nie wyszło tak źle, jak sądziłam.

Czy dotrę do momentu, o którym wspomina Mróz? Myślę, że tak. Jest to ciekawe podejście do poprawek, bo już jest jakiś wyznacznik. Na początku miałam problem, bałam się wpaść w „pętle”, czyli poprawiać tekst w kółko, aż go wyrzucę. Aby się przed tym uchronić pokazywałam go innym ludziom. To pomogło. Uwierzyłam w siebie, ale też nabrałam większej świadomości. Powiedziałabym, że wyostrzył mi się zmysł pisarza (chyba tak mogę to nazwać, przynajmniej do mojego użytku).

„Warsztat się rozwija poprzez pisanie, czytanie, a przede wszystkim może poprzez redagowanie swoich powieści. Bo tak naprawdę najwięcej o swoim warsztacie pisarz dowiaduje się dopiero poprawiając to, co napisał.”

Kurde, facet wie, co mówi. Poważnie. Jestem na tym etapie. Poprawianie tekstu daje mi tak dużo, że napisanie miliona stron i przeczytanie setki poradników nie byłoby tak skuteczne, jak właśnie to. POPRAWKI. Z tego cytatu śmiało usunęłabym „może”. Dopiero po odłożeniu tekstu na minimum miesiąc, albo cudzej wnikliwej i mądrej opinii możemy się o sobie dowiedzieć więcej. Ile razy zdarza się tak, że napisany tekst uważamy za arcydzieło, a na drugi dzień walimy głową w blat biurka? Ja tak miałam. Można rzec zbyt często. Poprawianie tekstu, nieważne jak bardzo uwierającego w zad, jest niezbędne.

„Wszystko musi dojrzewać w człowieku”

Głównie chodzi o opowiadanie ciekawych historii, a nie o zarobienie pieniędzy.

Faktycznie kokosów w Polsce na pisaniu się nie zbije. Chyba, że ma się szczęście i napisze takie arcydzieło, że będą przekłady i film. Dziękuję bardzo, ale to akurat mrzonki. Stąpajmy twardo po ziemi.

Nie lubię osób, które się sprzedają. Wiecznie wstawiają swoje zdjęcia, jakby to właśnie ich twarz była najważniejsza, a nie ich opowieści. Tacy pisarze to dla mnie egoiści stąpający po cienkim lodzie. Mało im brakuje do zapomnienia o czytelnikach. Nie lubię też osób, które zbyt wcześnie wyskakują z biografią. A najbardziej nie trawie pisania dla kasy. Pisarz staje się wtedy marionetką, zaczyna tak mocno kłócić się z własnym „ja”, że każde zdanie kłuje w oczy. Mogłabym palcem pokazywać, które słowo było przeliczane na dolary, albo na inną walutę. Źle, niedobrze, cholernie brzydko ze strony pisarza.

W pisaniu trzeba pamiętać kim się jest.

Z tym jest, jak w życiu. Jeśli będziesz się do kogoś dopasowywał nie znajdziesz prawdziwych przyjaciół. Nie będziesz prawdziwym sobą. Jeśli pozwolisz sobie na szczerość to znajdziesz tych, przy których nie musisz udawać. Z czytelnikami też tak jest. Przynajmniej ja w to wierzę. I to obserwuje u innych. Dopóki pisarz pisze zgodnie z sobą czytelnicy są zadowoleni. Jeśli błądzi za kasą w internecie zaczyna huczeć.

Więcej o autorze: FP, WWW.
Udostępnij

Następny
Poprzedni
Małgorzata Radtke

Napisane przez

Zobacz także

0 komentarze: