Menu

piątek, 11 grudnia 2015

Czego nauczył mnie Resident Evil 5?

Pisarz oprócz pisania powinien dużo czytać. Ale czy może grać? Czy stwierdzenie, że gry jedynie ogłupiają i pochłaniają czas jest prawdziwe?

Lubię powieści i gry grozy. Na grach komputerowych się wychowałam. W Resident Evil 5 grałam ze względu na sentyment, niekoniecznie mi się podobał, bo zabrakło mi w nim klimatu. Byłam ciekawa. Ta gra pozwoliła mi spojrzeć na kwestię Strzelby Czechowa z innej strony. Pewnie, dlatego że nie wymagałam od fabuły tej gry za dużo…

Na początek Resident Evil jest serią gier, która swój debiut miała w latach 90. Obraca się w temacie Virusa T, który z czasem ewoluuje i dostaje inne nazwy. Oczywiście występują tam (oprócz głównych protagonistów): Zombiaki, Lickery (moje ulubione), Huntery, zmutowane psy i wiele, wiele innych wyczesanych potworków.

Przejdźmy do sedna tematu.

Twój bohater musi przebrnąć przez małe problemy, aby zmierzyć się z większą artylerią.

Fabuła gier jest prostolinijna, schematyczna. Na początek w Residencie zabijasz jednego zombiaka, później pojawia się ich więcej, dochodzą zmutowane psy i… potężniejszy boss. Oczywiście skoro Chris Redfield, jeden ze znanych postaci w RE, już nie raz mierzył się z wirusem mógłby na początku gry stanąć przeciwko głównemu bohaterowi, czyli Weskerowi i go pokonać. No niby tak? Fani RE znają już tę postać, wiedzą, z czym się go je.

No, ale nowa seria nowe problemy, prawda?

Gdyby Chris dostał na samym wstępie Weskera musiałby z nim przegrać. Niestety postać nie została przygotowana, nie ma odpowiedniego sprzętu i wiedzy na temat wirusa. Nie ma też żadnej szczepionki. Koniec, bohater ginie i zło zwycięża. Natomiast gdyby Chris wygrał, to byłby największy absurd stulecia. Nikt by w to nie uwierzył, nawet ci, którzy grali w starsze wersje RE. Albo powiedzieliby, że Wersker to ciota i wcale nie jest głównym przeciwnikiem w historii.


Do czego zmierzam? Twoi bohaterowie muszą stopniowo zmierzać się z problemem, z początku nawet małym, albo zrzuć na nich lawinę, która wzmocni ich na oczach czytelnika. Nie mów, że co za dużo to nie zdrowo, bo w tym przypadku działa to tylko wtedy, gdy sam się w tym pogubisz. Jeżeli będziesz stopniowo je rozwiązywał musi być dobrze.

W takich przypadkach spójrz na życie. Ile razy tak jest, że mąż traci pracę, gdy wraca do domu okazuje się, że żona odchodzi, dzieci nie chcą go znać, po rozwodzie traci dom i ląduje na ulicy. Jeden problem często pociąga za sobą inne. Nigdy na odwrót.

Wniosek?
Zaczynaj od 1 grama C4, a skończ na bombie atomowej.
Rzucaj tyle kłód pod nogi głównego bohatera ile twoja powieść da radę udźwignąć.

Strzelba Czechowa w Residencie, czyli zapowiedź nowych przeciwników.

W RE jest bardzo dobry przykład tego, jak działa system zapowiadania kolejnych wyzwań. Dzięki temu gracz wie, z czym za chwilę będzie się mierzył. Nic nie spada na niego znienacka. 

Od razu zaznaczam, że próbowałam zrobić, jak najlepsze screeny. Nie mam czasu grać, więc skorzystałam z YT.

1.      Egzekutor, Kat (Executioner Majini)

Spotykamy go w pierwszym rozdziale. Zapowiedź? Otóż przed „pojedynkiem” wchodzimy do pomieszczenia wypełnionego OGROMNYMI toporami. Niektóre z nich są dwa razy większe od bohaterów. Po opuszczeniu budynku stajemy z nim twarzą w twarz.


2.      Uroboros

Potworek składa się przede wszystkim z macek wijących się jak węże. Cały szkopuł w zapowiedzi zawiera się w smole, która oblepia ściany domu i nie raz ścieka z sufitu. Chwilę potem musimy go pokonać.


3.      Chainsaw Majini

Nienawidzę pił mechanicznych, ale są one nieodłączną częścią gier Resident Evil. Niestety. Podczas eksploatowania pomieszczeń możemy zobaczyć piłę mechaniczną na stole. I tak, jest ona również zapowiedzią walki.


Co jest ważne w Strzelbie Czechowa?
Jak jej używasz staraj się robić tak, aby czytelnik nie zdążył o niej zapomnieć. W Residencie strzelba odpala niemal natychmiast.
Jeżeli już chcesz zapowiadać coś większego, co wykorzystasz później, zrób to kilka razy. Im więcej razy będziesz powtarzał, tym bardziej czytelnik zrozumie, że to jest istotne. Będzie wiedział, że w końcu strzelba wypali (z tym też radzę nie przesadzać, bo czytelnik się znudzi czekaniem).

Na koniec powiem, że moim zdaniem pisarz może grać skoro sprawia mu to radość. Od samego pisarza jednak zależy, czy będzie grał w durnych złodziei czasu, czy w gry, z których może wyciągnąć lekcje. Niektóre z nich pozwalają znaleźć rozwiązanie, albo mogą zainspirować do stworzenia czegoś innowacyjnego. Sama pewnie nigdy nie przestanę grać, choć czasu jest coraz mniej.

*screeny zostały zrobione z filmików na YT: klik i klik
Udostępnij

Następny
Poprzedni
Małgorzata Radtke

Napisane przez

Zobacz także

0 komentarze: